wtorek, 2 sierpnia 2016

Szpital

Dzisiejsza kontrola stanu moich ramion, po upadku na rowerze, w rodzinnym mieście Augustowie podczas tegorocznego wypadu wakacyjnego, na ulicy Barskiej w Warszawie dała mi wspaniałą możliwość poznania nowego siebie,. Tego, którego ukrywałem już długi czas. W ostatnim poście praktycznie nic nie napisałem o  przemianie wewnętrznej, jaka dokonała się we mnie przez ostatnie lata. Siedząc i czekając na przyjęcie przez lekarza na ostrym dyżurze atmosfera robiła się coraz gęstsza. Ludzie zaczęli wiercić sie na swoich krzsłach. Lekarz, który miał być o 8.30 spóźniał się juz 45 minut. Obok mnie siedział starszy człowiek czytający jakąś gazetę, obok niego siedział dużo młodszy mężczyzna. Nie wiem o co poszło ale nie wiedzieć czemu zaczęli się do siebie odnosić w sposób nieparlamentarny. W pewnym momencie młodszy z nich powiedział, że właśnie wrócił ze Światowych Dni Młodzieży i przesiadając się w bardzo niemiły sposób potraktował tego starszego Pana. Starszy człowiek, który czekał do zupełnie innego gabinetu zwrócił się do młodszego, że jest apostatą, słowo dzisiejszego dnia i nie rusza go to skąd i kim jest ten młody facet. Nie wiedzieć czemu "pielgrzym" w dalszym ciągu zaczepiał tego, jak siebie nazwał w rozmowie profesora historii, na całe szczęście starszy z mężczyzn wszedł do gabinetu i cała sytuacja rozmyła się. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że mogłem zamienić słowo z jednym i drugim i rozwiązać sprawę. Miałem do siebie nawet odrobinę żalu, że tego nie zrobiłem. Ale jak to w życiu bywa dostajesz   kolejną szansę. Po pewnym czasie ten młody mężczyzna, jak się okazało z pewną dysfunkcją nóg, wrócił pod gabinet, do którego miałem już wchodzić. I nagle wychodzi learz i zostawia nas samych przed drzwiami. Zauważyłem, że jest to zapewne kibic Legii, gdyż etui jego telefonu zdradzały ulubione barwy klubowe z herbem klubowym, za to w moich rękach była trzymana płytka z rentgenem połamanych łokci. Widnaiło tam moje nazwisko i tak złapaliśmy temat rozmowy. On znał mnie z zamierzchłych czasów, a mi udało się porozmawiać z nim o klubowej pasji kibicowania, która łaczy jego i mego syna. W pewnym momencie przeszedłem do tematu wcześniejszego zdarzenia. Mówię "dziwię się Tobie, że będąc na tak doniosłym spotkaniu, reagujesz nie w sposób, o którym słuchałeś  przez cztery dni w Krakowie,  Zamiast reagować agresją reaguj miłością. Nie wystarczy czytać nauki Jezusa, ale je wypełniać. Nie będziesz lepszy traktując ludzi w taki sposób, nie otworzysz sobie drzwi do Pana Boga działając złością. Ten człowiek to Twój przyjaciel, który pragnie nauczyć Cię czegoś więcej o samym sobie, byś kroczył drogą miłości i światła. O to w tym wszystkim chodzi" "Wiesz co - odpowiada kiedy szedłem na rentgen o tym samym pomyślałem" Pogadaliśmy jeszcze jakąś chwilę, wszedłem do gabinetu i kiedy wyszedłem po badaniu, przybiłem jeszcze piątkę, a raczej żółwika, zrobilił sobie ze mną selfie i rozeszliśmy się, ja na rentgen on  do gabinetu. Jakie było moje zdziwienie kiedy w oczekiwaniu na zrobienie dodatkowych zdjęć rentgenowskich, w korytarzu pojawił się ten młody człowiek, z rozpromienioną twarzą przyszedł i jeszcze raz  podziękował za spotkanie i przybił żółwia.
Piszę o tym spotkaniu, nie dlatego, by pokazać , jaki jestem święty, bo nie jestem, tylko dlatego, ze dziś robię wszystko co w mojej mocy aby własnie tak działać. Zamiast agresją reagować spokojem a czasami jak mi się uda miłością.Przez ostatnie cztery lata miałem dziesiątki, setki a może tysiące okazji, aby każdego dnia stawać się lepszym. Nie uwierzysz ile razy przez ten czas upadłem, ile razy zwątpiłem w sens pracy nad sobą. Jednak kroczyłem i kroczę dalej w mojej wędrówce do wnętrza siebie , aby "wygonić"z niego ciemność by zrobić miejsce dla światła. Nie wstawię tu umoralniających gadek, że powinieneś lub powinnaś to zrobić. Ty najlepiej wiesz co jest tobie potrzebne i to dostajesz każdego dnia.
Najlepszego.

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Spotkanie

Cześć,
to prawie cztery lata kiedy ostatni raz umieściłem jakiekolwiek inforamcje o sobie. Zginąłem dla świata wirtualnego.W tamtym roku wiele zaczęło sie zmieniać. Wrzesień 2012 roku to początek transformacji. Po raz pierwszy miałem próbę porzucenia jedzenia mięsa. Dwadzieścia dwa dni kiedy udało mi się nie jeść swoich współbraci. Wtedy jeszcze tak nie myślałem. Potraktowałem to jako zadanie do wykonaniam, zadane mi przez mojego przyjaciela. Po tym czasie jakoś nie do końca ciągnęło mnie do soczystych wędlin, berlinek itp. W pewnym momencie, pod koniec roku, zdałem sobie sprawę, że po co jeść raz w tygodniu, jak można nie jeść. Potem całe miesiące między jednymi, a drugimi świętami, potem między następnymi i tak od świąt Bożego Narodzenia 2013, od których nie jem już mięsa.
To wszystko było połączone razem z moją przemianą umysłową i duchową. Przez ten czas udałem się do wnętrza swego. Poszedłem na spotkanie z samym sobą..Dziś mam  przekonanie, że nic mnie nie zatrzyma w tej podróży do końca mojej przygody w tym życiu, Jest to najwspanialsza przygoda jaką przeżywam w życiu
Niewielu wie co tak naprawdę działo się w czasie tych czterech lat milczeia. Zabawne w tym wszystkim jest to, że to jeden człowiek przyczynił się do tego, że przestałem pisać. Odrzuciłem coś co bez wątpienia sprawiało mi ogromną frajdę Dotrzymałem obietnicy, aż do dziś. Postanowiłem zrzucić kajdany, w które sam się ubrałem, Zamierzam teraz wyrażać to co czuję, myślę, dzieje się w moim życiu, bo może ktoś będzie miał możliwość spojrzenia na siebie, z zupełnie innej perspektywy, poznania siebie przez pryzmat tego co i o czym piszę.
Do zobaczenia wkrótce.
Leszek

czwartek, 13 września 2012

Przebudzenie

Wyjechałem z tunelu przy Dworcu Zachodnim i skierowałem się w stronę Pruszkowa. Tak jak robiłem to tysiące razy wcześniej, nie podejrzewałem, że ten jeden jedyny raz odmieni moje życie. Minąłem właśnie CH.Reduta, wjeżdżam na wiadukt i nagle nie wiedząc skąd, zdałem sobie sprawę, że bez sensu gadam do siebie. W tej jednej jedynej w swoim rodzaju chwili, zadałem sobie pytanie "Skoro ja nie gadam, to kto gada?". Tego dnia nie wiedziałem co to oznaczało. Przez wiele kolejnych miesięcy bardzo mi przeszkadzało to nieustanne mówienie. Nie miałem pojęcia jak się tego pozbyć. Po co mi to gadanie kiedy robię herbatę, jem, myję zęby, jadę samochodem. Nie jest mi ono do niczego potrzebne. I gadam, i gadam, i gadam. Kiedy zasypiam znów bredzę. Ciągła paplanina, baz jakiegoś większego sensu. I lecą historie, a to co będę robił następnego dnia, a to za chwilę znów z kimś załatwiam jakieś sprawy, a to dziecko jutro wiozę już do szkoły. Non stop gadanie. Kompletnie mnie to zaskoczyło, nie miałem "zielonego pojęcia" jak sobie z tym poradzić. Już wcześniej słyszałem o dialogach wewnętrznych, jednak to było zupełnie coś innego. Coś na czym nie mogłem zapanować. Dialog wewnętrzny to coś co sam świadomie wytworzyłeś, a tu nic takiego, pojawiało się samoczynnie bez jakiegokolwiek wysiłku, a sprawiało tyle problemu, bo nie mogłem tym kierować. Życie otwiera przed Tobą zawsze nowe drzwi kiedy jesteś na to gotowy. To gadanie zawładnęło mną na wiele miesięcy, aż pewnego dnia spotkałem kogoś kto wskazał kierunek, który pozwolił mi zapanować nad tym wszystkim co działo się w moim wnętrzu. A z każdym kolejnym dniem działo się coraz więcej. Mianowicie zacząłem identyfikować obrazy, które jak wewnętrzna paplanina zaczęły napływać i kierować mną. Krzychu pokazał mi jak wyciszyć umysł. Na początku to była niesamowita katorga. Kiedy siadałem do medytacji już po chwili  byłem tak zmęczony, że musiałem przerwać siedzenie, bo nie byłem w stanie siedzieć z wyprostowanym kręgosłupem. Jednak praktyka zaczęła sprawiać, że z każdą kolejną próbą  stawałem się coraz bardziej wyciszony. Zacząłem panować nad obrazami i wewnętrznym gadaniem. Coś działo się takiego co sprawiało, że  nie wchodziłem już w opowieści, historie, które rodziły się w głowie. To wszystko trwało około dwóch lat, ciągłej pracy nad sobą. Jednak nie do końca wszystko pojmowałem. Już z łatwością mogłem medytować, a nawet pozostawać w stanie medytacji bez znanego wszystkim siadzie "kwiat lotosu" choć w moim wykonaniu jest to niewykonalne i dziś wiem, ze niepotrzebne. Mogłem trwać w ciszy umysłu, jednak dalej nie dawało mi spokoju kto nad tym wszystkim zapanował. Ja i tylko ja ale, które Ja. Aż pewnego dnia olśniło mnie, że Ja nie istnieje, nie może. Mi samemu jest trudno ubrać to słowami, bo w pewnym momencie zaczytując się w  mistykach  narobiłem sobie wyobrażeń, jak powinno wyglądać oświecenie, że będę widział energie, aury wszystkiego, będę widział jak "oddychają kamienie", jak będę widział anioły i jak będę komunikował się z wyższymi wymiarami. Nic takiego nie nastąpiło. Nastąpiło natomiast zupełnie coś nieoczekiwanego. Kiedy Świadomość przepływa przez mnie, robi to bez przerwy,  wszystko się wydarza bez najmniejszego oporu, w absolutnej harmonii wszystkiego. Natomiast kiedy umysł przejmie władzę, choć nie może, rodzi się "dół" frustracja, stres. Jednak nawet gdy to się dzieje, jesteś wdzięczny, że możesz tego doświadczyć, bo tylko w taki sposób możesz poczuć fałsz kreacji i panowania umysłu. Mi bez JA udaje się dziać się, stawać, trwać bez walki, płynąć z nurtem rzeki.
Od pamiętnego wyjazdu z tunelu minęło pięć lat, dziś jest czas,  a w moim  wnętrzu jest trochę więcej porządku i harmonii, jednak nawet kiedy to piszę porzucam tą myśl, bo umysł jest na tyle wspaniały, że uwielbia przyssać się do idei i trzymać się jej kurczowo.
Tak jak wiele razy pisałem, nie wierz mi w żadne słowo, które tu zostało napisane, bo już za chwilę ono może okazać się nieprawdą, bo inne drzwi się otworzą i prawda tej chwili okaże się tylko wspomnieniem.
Leszek

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Myśl

Kiedy tak siedzę i zastanawiam się czy choć na chwilę wrócić do publikowania moich myśli, ogarnia mnie radość. Tak naprawdę nie wiem o czym pisać. Nie wiem, czy interesuje mnie koszykówka, czy jest to tylko chwila, która już minęła i jest tylko zapisem na moim twardym dysku. Nie mam ochoty komentować jakichkolwiek wydarzeń ze świata sportu, nie kręci mnie emocjonowanie się. Ostatni pokazywany mecz kadry, niestety ten przegrany, poświęciłem na pogadankę ze swoim sąsiadem. Mnie już kosz jako rywalizacja przestał interesować. Teraz zdecydowanie bardziej kręci mnie stworzenie programu, który pozwoli młodym ludziom wyrażać się przez koszykówkę. Pokonywać swoje lęki, iść w kierunku wielopoziomowego rozwoju, aniżeli walki. Nawet w tej chwili jak to wszystko piszę zaczynam to kwestionować, ponieważ wszystko jest myślą, która chce by została uwieczniona na białej kartce dziś Ekranu komputera i aby została zmaterializowana i poczuła się ważna. Jejku ile tego wszystkiego nagromadziło mi się w czaszce przez te wszystkie lata świetlne. Nie sądziłem, ze małe wydarzenie sprzed prawie dekady sprawi, że dziś Leszek Karwowski jakiego wszyscy znają nie istnieje. Istnieje tylko w ich głowach obraz człowieka, którego ktoś kiedyś nazwał LK a on przez lata uwierzytelniał ten wizerunek. Śmieszne jest to, ze kompletnie to o czym piszę jest od razu kwestionowane przeze mnie samego. Popsuło mi się w główce, a może się uleczyło.Kurcze nie mam pojęcia, żartuje. Oczywiście warto było popsuć głowę i w tej chwili płynąć z nurtem rzeki. Kiedy 3 tygodnie temu Karol zapytał mnie czemu nie piszę, nie znalazłem sensownej odpowiedzi. Nie piszę,bo mi się nie chce, bo , bo, bo itd. Ileż mogłem wymyślić wymówek, jak to robiłem setki tysięcy razy, w różnych sytuacjach.. Nawet w tej chwili nie przychodzi mi żadna myśl, oprócz tej jak zadowolić czytelnika.Oj próżny jesteś człowieku szukający poklasku. Chcesz by wszyscy gratulowali Ci wspaniałego tekstu. Niech przepływa przez Ciebie jak płyniesz z Życiem. Niech wyraża to co chcesz w danej chwili powiedzieć,nie im czytelnikom, tylko sobie. Oni już nie istnieją. Istnieje tylko myśl, która to tworzy zacznij pisać o tym jak to wszystko się zaczęło, jak z wiary w twardy materialny świat stałeś się tylko myślą wyrażaną przez świadomość jakiej nigdy nie znałeś choć zawsze była tobą. Już czas byś przestał wyglądać, już czas który nie istnieje przestał tobą rządzić. Znów pojawiają się myśli by poprawiać tekst i te wszystkie błędy, które pojawiają się w pisowni. Ta wszechogarniająca doskonałość. Pędzenie do niej przez te wszystkie lata. Doskonałość nie istnieje, nie można być doskonałym skoro nim się jest. Jakież to wszystko dziś jest proste. czy zawsze takie było. O nie zawsze był stres, że nie spełnię czyichś oczekiwań, że nie sprostam jakiemuś zadaniu, że jestem niewystarczająco dobry etc. A dziś jestem doskonały taki jaki jestem tylko takim istnieję. WOW myśl istnieje. Wiara w to, że JA jestem i przez moja JA się wyrażam jest dziś hipotezą funkcjonowania. Jejku jak się zacinam, aby coś napisać, aby jakaś myśl się zmaterializowała. Niektórzy twierdzą,że mają pustkę w głowie. I wiem już co to znaczy. Czekam po prostu na myśl, która chce przejść do historii  w postaci materialnego kruszcu liter na ekranie komputera. Czy ktoś mi kiedyś powiedział, że będę radował się z byle powodu i bez powodu i doświadczał takiej radości, że łzy napływają  same do oczu.Nie uwierzyłbym w takie cuda. Teraz sam ( ups znów Ego) się włącza. Już zostało wszystko przywrócone do porządku. Kolejne myśli napływają o tym, że chcą być uwiecznione. Niestety nie tym razem. Teraz idę nakarmić ciało i ruszam w świat. HEHE nawet nie wiem co to znaczy.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Gen współpracy

Niejako Pan Łukasz Cegliński z Gazety.pl wywołał temat, który już jakiś czas temu chodzi mi po głowie. W artykule zamieszczonym na sport.pl, możesz przeczytać tutaj, a tyczy się upadku koszykówki w Warszawie. Chciałbym na ten temat spojrzeć od strony przyczynowej. Skutki są jakie sami widzimy, upadająca koszykówka w Warszawie. To wiedzą wszyscy.  Z mojego doświadczenia terapeutycznego wiem, że jak  znajdzie się przyczyny i je się wyleczy to skutki będą zdecydowanie lepsze. Często, a nawet można powiedzieć zawsze przyczyny znajdują się w nas samych, czyli w naszych głowach. Medycyna chińska patrzy na organizm człowieka holistycznie, wszystkie narządy są ze sobą powiązane i jak leczymy to całościowo psyche i physis . Medycyna zachodnia zwana konwencjonalną, zakłada mechaniczne podejście do tematu i wyleczenie jednego organu powoduje uleczenie organizmu. Jednak takie podejście jest zwrócone tylko ku ciału. Coraz większą uwagę nawet w medycynie zachodniej zwraca się uwagę na psychikę, tu chociażby słynny efekt placebo. Jak to się ma do sytuacji koszykówki w Warszawie? Badając głębsze struktury, można odnieść wrażenie, że w Warszawie, ktoś w magiczny sposób pozbawia ludzi genu współpracy. Każdy bez wyjątku ciągnie w swoją stronę, każdy chce coś ugrać dla siebie. Każdy rozgrywa swój mecz według swoich reguł. Dziwi mnie fakt, że zarządzając jakimkolwiek sportem zespołowym można coś ugrać w pojedynkę. To na logikę wiejskiego chłopa, a za takiego się uważam, nie ma szans się udać. Ktoś kto tego nie rozumie, niech zajmie się sprzedażą bezpośrednią i tam osiąga cele, w pojedynkę. Zespoły wygrywają wtedy, gdy grają razem, łączy ich wspólna chęć osiągnięcia sukcesu. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której każdy z zawodników gra pod siebie.
. Zastanawiam się co motywuje ludzi do takich zachowań. Rozumiem wyścig szczurów, pęd do zrobienia kariery, stawianie sobie coraz wyżej poprzeczki, chęci udowodnienia, że mogę więcej, lepiej. Jednak za fasadą tego wszystkiego jest coraz więcej strachu, że wypadnę z obiegu, ze nie uda mi się to czy tamto, stracę swój status społeczny, nie będę nosił markowych gratów. W myśl powiedzenia "jak Cię widzą, tak Cię piszą" musisz osiągać coraz więcej, a wycięty gen współpracy powoduje, że wszyscy są wrogami, chcą  ograbić, okraść, wyautować, więc dopuszczamy do siebie zwierzęce instynkty tak jakbyśmy walczyli o przetrwanie i trzeba było zabić przeciwnika. Niestety kiedy stajemy w obliczu jakiejś tragedii, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie to ile masz, to co masz, czy jesteś ważnym politykiem, prezesem dyrektorem Koniec końców i tak, jak mawia mój przyjaciel "trumien z kieszeniami nie robią", nie ma co opływać w zbytki, niech ułatwiają życie, ale niech walka o nie nie doprowadza do zezwierzęcenia. Niestety to co się dzieje w Warszawie to taka dżungla, gdzie rządzi prawo siły. Tu nie ma miejsca na miernoty, tu liczy się powierzchowność, blichtr i dobra zabawa. Gen współpracy tracą wszyscy, którzy wjeżdżają w miasto. Ciągła walka na drodze, o miejsce w tramwaju, w kolejce po bilet, na poczcie, czy w urzędzie. Może zobaczyć to wszystko ten, który zdecydowanie zwolnił. Mnie się to akurat przytrafiło. Jeżeli taka walka trwa na dole na zwykłej ulicy, to co dzieje się u szczytu. W Biblii napisane jest "Jako na górze tako na dole". 
Zastanawiające jest, że biznes na zachodzie wszelkie wzorce funkcjonowania pobierał ze sportu,takie jak stawianie sobie celów, jak praca w grupie, jak pokonywanie swoich słabości.  Biznes modelował zachowania znanych sportowców. Dziwi mnie fakt, że polski sport zespołowy, jest tak zapatrzony w siebie, że nie widzi jak świat popędził do przodu, a my zostaliśmy z mechanizmami, jeszcze z czasów PRL -u. Dość radykalne podejście, może krzywdzące, ponieważ mocno generalizujące. To jest widoczne tu w Warszawie, jeszcze szczególniej. Tu nie ma współpracy. Tu każdy ciągnie do siebie. Trzeba znaleźć dobrego genetyka, który będzie umiał wszczepić gen wszystkim zarządzającym warszawskim sportem. Współpracując może wreszcie pojmą,jak egoistyczne podejście jest destrukcyjne. Tylko do pewnego momentu w rozwoju ego jest potrzebne, potem trzeba je "porzucić" dla czegoś większego. Tak jest z rozwojem duchowym, ale i tak jest w życiu, sam możesz osiągnąć dużo, jednak z dobrze funkcjonującą grupą jeszcze więcej. "Jako na górze, tako na dole"
Pozdrawiam Leszek

środa, 11 kwietnia 2012

Archaiczny system rozgrywek

 Kiedy stoisz na szczycie góry nie widzisz, co dzieje się na dole. Kiedy jesteś na dole nie widzisz co dzieje się na szczycie. Mam wrażenie, że podobnie jest w naszym rodzinnym kociołku zwanym koszykówką.Od dłuższego czasu przyglądam się rozgrywkom młodzieżowym, a w szczególności U 16.  Poziom jaki jest reprezentowany przez zespoły z makroregionu warszawskiego jest bardzo słaby. Niestety, ale taka jest przynajmniej moja ocena zastanej sytuacji. Z zespołów, które widziałem może 5, 6 chłopaków za jakiś czas będzie w stanie przebić się do pierwszoligowych ekip, może jeden czy dwóch da radę w ekstraklasie. Chciałbym się mylić i byłbym szczęśliwy gdyby tak było. W czasie podróży po Mazowszu, jak również po Podlasiu miałem możliwość rozmawiania z działaczami i trenerami różnych zespołów. Chwalą się sukcesami na lokalnym poletku, jak wygrywają w gminie, powiecie, województwie Na pytanie "Ilu z tych chłopaków biega z koszulką z orłem na piersi?" Milkli. Z moich ust słyszeli, że koszykówka nie ma sukcesów od wielu wielu lat. Nawet Marcin Gortat nie jest sukcesem polskiego basketu, tylko inwestycji człowieka w  siebie oraz tego, że nie trafił do Polonii Warszawa a wyjechał do Niemiec,uczyć się grać przy Pesicu, z tego  jak  dobrze pamiętam. Niestety, ale ta argumentacja ma głęboki sens i trafiała w umysły moich rozmówców. Przyznam szczerze, że sam się dziwię, że byłem w stanie dotrwać w ekstraklasie do 37 roku życia, a może i dłużej, kto wie. Chodzi o to, że taki człowiek jak ja powinien już dawno siedzieć na emeryturze sportowej i przekazywać wiedzę z boiska młodszym pokoleniom. Jednak nic takiego się nie dzieje, gdyż dalej mogę sobie pozwolić na granie, na poziomie, który jest nieosiągalny dla chłopaków dużo młodszych. Daleki jestem od samochwalstwa, tylko przez obserwację tego co dzieje się na dole nasuwa mi się taki wniosek. Będąc na górze nie zwracałem na to uwagi, byłem zajęty czymś innym. Teraz widzę jak szkolenie leży, jak koszykówką dziś zajmują  się pasjonaci, którzy swój wolny czas poświęcają na trzymaniu tego przy życiu.Co gorsze zdarzają się trenerzy z przypadku, którzy nie mają nic wspólnego z koszykówką. Niestety wiele wniosków jakie nasuwają mi się jest po prostu katastrofalnych. Pierwszy z nich to taki, że jeżeli PZKosz nie zajmie się szkoleniem kadry trenerskiej, nie stworzy jakiegoś programu mobilizującego, motywującego do ciągłego rozwoju, poszerzania wiedzy, to za chwilę będzie można rozwiązać PZKosz, ponieważ  "produkcja" zawodników i zawodniczek będzie na tak niskim poziomie, że nie będzie szans na wysoki poziom rozgrywek, a przede wszystkim kadr młodzieżowych i seniorskich. Niestety nawet najlepsi trenerzy wszystkich kadr zamiast skupiać się na realizacji wyniku sportowego, będą pochłonięci szkoleniem, na co nie ma czasu przed różnymi rozgrywkami międzynarodowymi. Jednak to co najbardziej mnie zaciekawiło to archaiczny system rozgrywek. Domyślam się, że rozgrywki są pilotowane przez okręgowe związki koszykówki, które są podległe PZKoszwi. Jak się mylę to proszę o sprostowanie. System, który obowiązuje już od niepamiętnych czasów, przynajmniej od moich czasów kiedy byłem kadetem. Zapewne mogą pojawić się głosy, że system jest sprawdzony i dobrze funkcjonuje. Pewnie jest w tym dużo racji, ale sensu nie widzę żadnego. Mianowicie zespół, w który w swojej  strefie nie ma mocnych rywali w sezonie może rozegrać do około 15 meczy o stawkę, to i tak jest to liczba bardzo zawyżona. System zakłada, że najlepsze zespoły z kraju spotykają się w turnieju finałowym i tam walka toczy się o medale. Moim zdaniem ten system jest nierozwojowy, przestarzały. Nie mający nic wspólnego z rozwojem koszykówki. Jak młody człowiek może wzrastać w rozwoju grając jakieś 10 meczy o coś. Nie ma szansy, na podniesienie poziomu w takiej formie.  Czas coś zmienić.Poszukać nowych rozwiązań Uatrakcyjnić rozgrywki młodzieżowe tak, by to one stały się zachętą do uprawiania tego sportu. Dziś na halach prócz trenerów i garstki rodziców nie ma nikogo. Niestety upadek koszykówki trwa nadal. Proces degrengolady w koszykówce zaczął się w momencie ustąpienia ze stanowiska Pana Prezesa Kajetana Hądzelka. Jako jedyny, mam wrażenie, rozumiał ten sport. Od tamtej pory, niestety polityka wzięła górę. Mniejsze, większe wojny podjazdowe, walka o stołki. Teraz walka o przetrwanie. Środowisko podzielone na tych co wiedzą, na tych co wiedzą lepiej i na tych co wiedzą wszystko najlepiej. Nie wiem wszystkiego i potrafię się do tego przyznać, też popełniam błędy, ale po to mam głowę na karku i mózg aby poprawiać to co schrzaniłem. Mam przeczucie, ze w tej chwili góra boi się własnego cienia i strach paraliżuje do działania. Nie można zwalać wszystkiego na brak kasy. Po to się ma grupę  doradców, aby wypracować jakiś plan działania na przyszłość.  Albert Einstein powiedział kiedyś, że szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów. Jeżeli ktoś myśli, że gorzej już być nie może to niech zajdzie ze szczytu i przypatrzy się fundamentom. Niestety w tej chwili są one w katastrofalnym stanie. 
Aby nie było tak mrocznie i źle to jest parę ośrodków w kraju, które szkolą młodzież i "produkują" zawodników, choć nie lubię tego słowa, to taka jest prawda. Wrocław, Gdynia, Warszawa ma sukcesy na tym polu. Tak szkoleniem zajmują się kluby i PZKosz do tego nic nie ma. Jednak tych, kto te dzieciaki szkoli,  Związek powinien wspierać. Są trenerzy, którzy chcą się rozwijać, chcą pogłębiać swoją wiedzę, chcą  przekazać coś nowego, wartościowego swoim podopiecznym. Niestety zdobywanie wiedzy przez nich jest utrudnione. Dwie konferencje szkoleniowe dla trenerów w roku, to moim zdaniem stanowczo za mało. W sumie na 365 dni w roku i  tylko 4 lub 5 dni szkoleniowych, w których trenerzy mogą poświęcić na wymienię poglądów w szerszym gronie. Tu niestety pokutuje przekonanie, że jak sprzedam komuś wiedzę, którą posiadam, to ktoś osiągnie lepsze wyniki ode mnie. Śmieszy mnie takie rozumienie świata. Mecz to tysiące zmiennych, na które często nie mamy wpływu, a wiedza którą ktoś nam podarował wcale nie musi decydować o wyniku. Raczej wszystko odbywa się poza utartymi schematami. Wystarczy się przyjrzeć przebiegowi meczu. Tylko jakiś czas zawodnicy trzymają się ustalonej taktyki, po czym następuje gra według czytania jej i skupia się na bieżącym rozwiązywaniu problemów.
Czy będzie lepiej? Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że ktoś się obudzi i da impuls do działania. Zreformuje rozgrywki młodzieżowe, zreformuje szkolenie trenerów, stworzy system rozwoju kadr, zmieni a może wprowadzi promocję, motywację dla trenerów, którzy najlepiej szkolą. Wszystko da się zorganizować. Trzeba tylko chcieć. A chcieć to móc. Jak będzie dobry program to i pieniądze się znajdą. Tylko czas skupienia się na długach już minął, czas pomyśleć jak zarabiać więcej? Kto prowadził biznes ten wie, że w nieskończoność  nie da się ciąć kosztów. Może czas wreszcie obejrzeć ten dom po zimie i zastosować potrzebne remonty, wpuścić trochę świeżego powietrza i ruszyć w poszukiwaniu czegoś nowego, lepszego.
Pozdrawiam Leszek