poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Gen współpracy

Niejako Pan Łukasz Cegliński z Gazety.pl wywołał temat, który już jakiś czas temu chodzi mi po głowie. W artykule zamieszczonym na sport.pl, możesz przeczytać tutaj, a tyczy się upadku koszykówki w Warszawie. Chciałbym na ten temat spojrzeć od strony przyczynowej. Skutki są jakie sami widzimy, upadająca koszykówka w Warszawie. To wiedzą wszyscy.  Z mojego doświadczenia terapeutycznego wiem, że jak  znajdzie się przyczyny i je się wyleczy to skutki będą zdecydowanie lepsze. Często, a nawet można powiedzieć zawsze przyczyny znajdują się w nas samych, czyli w naszych głowach. Medycyna chińska patrzy na organizm człowieka holistycznie, wszystkie narządy są ze sobą powiązane i jak leczymy to całościowo psyche i physis . Medycyna zachodnia zwana konwencjonalną, zakłada mechaniczne podejście do tematu i wyleczenie jednego organu powoduje uleczenie organizmu. Jednak takie podejście jest zwrócone tylko ku ciału. Coraz większą uwagę nawet w medycynie zachodniej zwraca się uwagę na psychikę, tu chociażby słynny efekt placebo. Jak to się ma do sytuacji koszykówki w Warszawie? Badając głębsze struktury, można odnieść wrażenie, że w Warszawie, ktoś w magiczny sposób pozbawia ludzi genu współpracy. Każdy bez wyjątku ciągnie w swoją stronę, każdy chce coś ugrać dla siebie. Każdy rozgrywa swój mecz według swoich reguł. Dziwi mnie fakt, że zarządzając jakimkolwiek sportem zespołowym można coś ugrać w pojedynkę. To na logikę wiejskiego chłopa, a za takiego się uważam, nie ma szans się udać. Ktoś kto tego nie rozumie, niech zajmie się sprzedażą bezpośrednią i tam osiąga cele, w pojedynkę. Zespoły wygrywają wtedy, gdy grają razem, łączy ich wspólna chęć osiągnięcia sukcesu. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której każdy z zawodników gra pod siebie.
. Zastanawiam się co motywuje ludzi do takich zachowań. Rozumiem wyścig szczurów, pęd do zrobienia kariery, stawianie sobie coraz wyżej poprzeczki, chęci udowodnienia, że mogę więcej, lepiej. Jednak za fasadą tego wszystkiego jest coraz więcej strachu, że wypadnę z obiegu, ze nie uda mi się to czy tamto, stracę swój status społeczny, nie będę nosił markowych gratów. W myśl powiedzenia "jak Cię widzą, tak Cię piszą" musisz osiągać coraz więcej, a wycięty gen współpracy powoduje, że wszyscy są wrogami, chcą  ograbić, okraść, wyautować, więc dopuszczamy do siebie zwierzęce instynkty tak jakbyśmy walczyli o przetrwanie i trzeba było zabić przeciwnika. Niestety kiedy stajemy w obliczu jakiejś tragedii, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie to ile masz, to co masz, czy jesteś ważnym politykiem, prezesem dyrektorem Koniec końców i tak, jak mawia mój przyjaciel "trumien z kieszeniami nie robią", nie ma co opływać w zbytki, niech ułatwiają życie, ale niech walka o nie nie doprowadza do zezwierzęcenia. Niestety to co się dzieje w Warszawie to taka dżungla, gdzie rządzi prawo siły. Tu nie ma miejsca na miernoty, tu liczy się powierzchowność, blichtr i dobra zabawa. Gen współpracy tracą wszyscy, którzy wjeżdżają w miasto. Ciągła walka na drodze, o miejsce w tramwaju, w kolejce po bilet, na poczcie, czy w urzędzie. Może zobaczyć to wszystko ten, który zdecydowanie zwolnił. Mnie się to akurat przytrafiło. Jeżeli taka walka trwa na dole na zwykłej ulicy, to co dzieje się u szczytu. W Biblii napisane jest "Jako na górze tako na dole". 
Zastanawiające jest, że biznes na zachodzie wszelkie wzorce funkcjonowania pobierał ze sportu,takie jak stawianie sobie celów, jak praca w grupie, jak pokonywanie swoich słabości.  Biznes modelował zachowania znanych sportowców. Dziwi mnie fakt, że polski sport zespołowy, jest tak zapatrzony w siebie, że nie widzi jak świat popędził do przodu, a my zostaliśmy z mechanizmami, jeszcze z czasów PRL -u. Dość radykalne podejście, może krzywdzące, ponieważ mocno generalizujące. To jest widoczne tu w Warszawie, jeszcze szczególniej. Tu nie ma współpracy. Tu każdy ciągnie do siebie. Trzeba znaleźć dobrego genetyka, który będzie umiał wszczepić gen wszystkim zarządzającym warszawskim sportem. Współpracując może wreszcie pojmą,jak egoistyczne podejście jest destrukcyjne. Tylko do pewnego momentu w rozwoju ego jest potrzebne, potem trzeba je "porzucić" dla czegoś większego. Tak jest z rozwojem duchowym, ale i tak jest w życiu, sam możesz osiągnąć dużo, jednak z dobrze funkcjonującą grupą jeszcze więcej. "Jako na górze, tako na dole"
Pozdrawiam Leszek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz