poniedziałek, 13 lutego 2012

Gdyby

Gdyby mecz odbył się w sobotę, nie byłoby wielomiejscowego złamania bocznej ściany zatoki szczękowej z przemieszczeniem odłamów do jej światła,
Gdybym nie grał z zaangażowaniem, jak to mam w zwyczaju, nie byłoby złamania przedniej ściany zatoki szczękowej,
Gdybym odpuścił sobie "wjazd" pod kosz, uniknąłbym złamania bocznej ściany oczodołu za skróceniem i przemieszczeniem - fragment przedniego odłamu styka się, bądź nawet jest wklinowany w boczną część mięśnia prostego bocznego oka,
Gdybym miał w zwyczaju odpuszczanie meczu, który był pod pełną kontrolą , to nie zdarzyłoby się złamanie dolnej ściany oczodołu typu "blow-out",z przemieszczeniem tkanki tłuszczowej do zatoki szczękowej, oraz,
Gdybym zamiast żartować sobie i ucinać pogawędki z Grzegorzem Ziemblickim na temat stosowania odpowiedniej lingwistyki przez sędziów, a zamiast tego usiadł na ławie, nie miałbym dwumiejscowego złamania łuku jarzmowego z wgłębieniem jego przedniej ściany w tkanki miękkie.
Na szczęście GDYBY w moim języku nie istnieje. To wszystko skoro się zdarzyło, wydarzyć się musiało. Zmierzyłem się z czymś, na co widocznie byłem już gotowy. Stawiłem czoła prze-potwornemu bólowi jaki towarzyszył mi w chwili wypadku i kilka chwil po nim. Po meczu zostałem odwieziony na badania do szpitala w Łodzi. Tam zrobiono mi tomografię komputerową i stwierdzono co wyżej opisałem. W czasie czekania na chirurga szczękowego, z każdą upływającą chwilą zacząłem pracować nad bólem. Wykorzystując wszelkie posiadane umiejętności postanowiłem zaakceptować ból i w ten sposób odciąć się od niego. Najtrudniejsze okazały się ziewnięcia, szerokie otwieranie ust powodowały przeszywający całe  ciało ból. Jednak i to było tylko cielesnym nieudogodnieniem. Najzabawniejsze było to, im bardziej zacząłem akceptować zastaną sytuację tym więcej posiadałem energii i poczucia humoru. Kiedy dostałem już "zastrzyk energii", nie brałem żadnych prochów przeciwbólowych, na co mam świadka Maćka, postanowiłem organizować już sprawy związane z koniecznością przeprowadzenia operacji. Około godziny 23 dostaliśmy zielone światło na powrót do domu. Korzystając z uprzejmości Michała, brata Jarka Mokrosa, który poświęcając swój czas przewiózł mnie wraz z Maćkiem do Skierniewic, a potem Fizjo dowiózł mnie do domu. Już o godz. 9.00 byłem umówiony na chirurgii szczękowej w szpitalu przy Lindleya w Warszawie. A o 14 zameldowałem się w nim jako pacjent.  Cała reszta jest już mniej ważna, od strony technicznej. Choć sam pobyt w szpitalu to też wspaniałe doświadczenie. Opiszę je w następnym poście. 
Chciałbym przeprosić trenerów ŁKS-u, za  to, iż w chwilę po zdarzeniu w ich stronę z moich słów padły nieparlamentarne słowa. To był ten moment, w którym emocje wzięły górę. PRZEPRASZAM PANOWIE. Tym bardziej nie mam pretensji do Bartka Bartoszewicza za zaistniałą sytuację. Nawet przez moment mi to do głowy nie przyszło, by go obwiniać.
W chwili obecnej siedzę w domu i czekam, aż zdejmą mi szwy, to w czwartek, potem jakiś czas odpocznę i zastanowię się co dalej. 
Pozdrawiam Leszek